Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 41 —

Janowa już teraz nie mogła wykrztusić tego polecenia, tylko wytrzeszczyła oczy i patrzała kolejno na nich ze zdumieniem.
— Jeszcze jeden kieliszek niech Janowa wyjmie z kredensu — powiedziała.
— Nie trzeba! — zawołał prędko. — Wypiję z tego samego, niech Janowa powie.
Janka nalała i podsunęła do niego. Zmarszczył się gniewnie, aby pokryć wzruszenie, zaczął chwytać brodę zębami, ale wypił wkońcu i, odsuwając kieliszek, rzekł:
— Niech Janowa podziękuje panience.
Janka, żeby zakryć twarz drgającą już śmiechem, podniosła szklankę i przyglądała się herbacie pod światło.
— Mętna, co? — zapytał się jej prosto, zerwał się i wyciągnął rękę po szklankę, ale usiadł natychmiast i przygryzł brodę. — Niech Janowa naleje świeżej herbaty! — powiedział surowo i zaczął gwałtownie mieszać swoją.
Milczenie zapanowało. Janka wolno jadła, a czując wzrok ojca na swojej głowie, podnosiła chwilami na niego oczy; wtedy on zatapiał swoje w szklance, albo nerwowym ruchem chwytał gazetę i zasłaniał się nią, jak tarczą, aby znowu po chwili, gdy jadła w dalszym ciągu, śledzić każde jej poruszenie głowy i ust i całować ją oczyma.
— Niech Janowa naleje panience wina. Stare wino doktór zalecił — odezwał się, gdy Janka przestała jeść befsztyk.