Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/018

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 16 —

— Ja zaraz przyjdę do was; spytam się tylko, gdzie jest osobowy? — powiedział Staś, stukając aparatem.
Karaś ze Świerkoskim poszli do bufetu. Paru przemokłych żydów drzemało na ławkach, oczekując na osobowy pociąg, a za bufetem, wciśnięty pomiędzy szafę i piec, przysłoniony gazetą, chrapał głośno bufetowy. W drugim rogu wielkiej, brudnej sali kilku dróżników i robotników grało zatłuszczonemi kartami.
Przeszli do drugiej sali pustej zupełnie.
— Twoje zdrowie, Świerk, i twojego konia, i twojego psa, i twoich szwindlów, bon!
— Zaczekaj, zaraz przyjdzie Babiński, to wypijemy razem.
— Bon, ale powiedz-no, podobno się żenisz, czy tam coś takiego z p. Zofją?
Świerkoski się skrzywił, poskubał bródkę, pobiegał oczyma po sali, wsunął ręce w rękawy i mówił:
— I... co ja dałbym jeść żonie? żwir i podkłady chyba?
— No i mech, jak swojemu koniowi.
— Śmiej się... przecież jesteś żonaty i wiesz, co kosztuje żona, chociaż twoja to jeszcze anioł.
— Bon, kwadratowy anioł, powiedz.
— A te wszystkie panny, co to jest? gdzie znajdziesz zdrową? gdzie jest mądra, ładna, gospodarna i oszczędna? Jak się znajdzie jaka podobna, to nie ma grosza; jak znowu go ma, to nos do góry i myśli, że królowa, a jakie wymagania!