Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/016

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 14 —

musisz się pan rzeźwić eterem, albo lepiej pan zrób, przyłóż sobie przed zaczęciem książki synapizmy z chrzanu.
— Dziękuję, takich książek nie czytam — odpowiedział Staś, rumieniąc się.
— Bon! dziewczątko anielskie, gołąbku niewinny, bardzo słusznie robisz, napij się lepiej mleczka, wysmaruj kamforą, połóż do łóżka i czytaj z Tańskich Hofmanową, to dobrze robi, i na sen, i na trawienie. Żarty na stronę — dodał poważniej. — Zaleska musi mieć książki jakie, przecież to kobieta i piękna, i wykształcona, jak zapewnia jej mąż.
— Ślicznie gra na fortepianie — wtrącił Staś i znowu się zarumienił.
— Nie rumień się pan tak dziewiczo, afekty umieściłeś pan godnie; to mi się podoba.
— Jak na marnego Karasia, jest to za duża ryba, wielki szczupak zgryzłby cię.
— Nie bój się, Świerkoski! nie bój się! nie takie wieloryby ogryzałem, i było bon.
Zaczął zacierać ręce i śmiał się tak cicho, głęboko i wstrętnie, że Staś odwrócił się od niego; nie mógł patrzeć na jego oczki, przysłonięte białawą mgłą, i na rzadkie, żółte i ostre zęby, które wyszczerzał w tym śmiechu. Trząsł się cały i rzucał na wszystkie strony.
— Wiecie — zaczął znowu, uspokoiwszy się — byłem wczoraj w Kielcach, miałem przygodę taką, że... cudissimo, opowiem wam, bon?