Strona:PL Władysław Ludwik Anczyc - Gorzałka.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sołtys. Hej chłopcy chwyćcie tego ladaco i zwiążcie dobrze.
Parobcy (chwytają Kandorę i wiążą powrozem).
Stanisław. A co z nim zrobicie Sołtysie?
Sołtys. Powieziemy go do Kielc, a stamtąd pójdzie do Chęcin, bo jak ja uważam, ten człowiek to jest złodziej Urbanik, co go śledzą gończym listem (dobywa papier i przegląda). Jużci nie kto inny, tylko on, zupełnie on, czytajcie Walenty.
Kandora. Jakże będę czytał, kiej czytać nie umiem.
Sołtys. Ty nie umiesz, wiem o tem, bo tak stoi w gończym liście, ale gospodarz Kandora umie czytać. Dalej chłopcy bierzcie go. (Parobcy chcą go prowadzić).
Kandora. Co ja złodziej! ja złodziej?! na stare lata mam siedzieć jak złodziej w kryminale! I wy wszyscy mówicie żem nie Kandora tylko Urbanik?
Wszyscy. Tak.
Kandora. I ty Saluś?
Salomea. (wskazując na Stanisława). Przecież z nim żyję jedenaście lat; a ciebie pierwszy raz widzę.
Kandora (do dzieci). A wy dzieci?
Dzieci. (tuląc się do Stanisława). To nasz tatuś.
Kandora. Już teraz widzę, co się stało. Przeklęta gorzałka przywiodła mię do tego, że mię Pan Bóg przemienił w innego, a innego zrobił mną, a na większe ukaranie, ja com nigdy nic nie ukradł, jestem złodziejem… prawda, żem pijak, hulacz, łotr, co nie zważał na biedę żony i głód dzieci, ale przecież ja nie złodziej, nie złodziej (płacze).
Salomea (cicho do Stanisława). Okrutnie mi go żal.
Stanisław (podobnież). Cicho, bo wszystko popsujesz.
Kandora (klękając). Miłosierny Boże (składa ręce) zmiłuj się nad nędznym grzesznikiem, póki życia mojego nie zajrzę do karczmy, nie tknę się wódki, tylko mię Panie wybaw z tego wstydu, niech będę najmizerniejszym żebrakiem, łazarzem, byle tylko nie złodziejem. Panie Boże żałuję z serca za moje grzechy, obiecując poprawę, pokutę, ale zmiłuj się Panie, zmiłuj! (upada na twarz).
Salomea (nie mogąc wytrzymać biegnie do niego i podnosi go wołając z płaczem) Walenty!
Kandora (podnosi się na kolana z największem zdziwieniem). Co?…
Dzieci (obstępując go). Tatusiu!
Kandora. Co wy mówicie?…
Salomea. Mój biedny Walusiu!…
Kandora. Jakto?… ja jestem Walenty?… Więc się Pan Bóg ulitował nademną.
Sołtys. Widzisz bracie, że Pan Bóg miłosierny i ja cię poznaję,
Kandora. Ale któż jest ten, co był mną?