Strona:PL Władysław Ludwik Anczyc - Gorzałka.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stanisław. No ruszaj za drzwi i nie bałamuć dłużej.
Kandora. Wszelki duch Pana Boga chwali, czyście się uwzięli na mnie, czy co w grzechu, przecież ja Walek… ja Walek!
Stanisław. A możeś i Walek, ale że nie Kandora, to pewno, bo jakżebyś nim mógł być, kiedy ja jestem.





SCENA VIII.
DAWNI, HANUSIA, PIOTRUŚ, MAGDUSIA.

Kandora. Dzieci! dzieci! pójdzcież tu, powiedzcie com ja jest?
Hanusia. Ja was tam nie znam…
Kandora. Co? ty mnie nie znasz? ty?
Hanusia. Jużci, że nie znam, anim was nie widziała nigdy w życiu.
Kandora (do Piotrusia). A ty mnie znasz? No gadaj!
Piotruś (uciekając do matki). Matusiu! Matusiu! bo mię chcą bić!
Kandora (w największej złości krzyczy). Nie tumańcie mnie! słyszycie! bo ja wam kości połamię. Ja, Walek Kandora.
Stanisław (groźno przystępując do niego). Słuchajno ty awanturniku bądźże cicho! i nie rób gwałtów, bo cię do Kielc wyślemy jako napastnika! Hanuś.
Hanusia. Cóż chcecie tatusiu?
Stanisław. Idźno do Sołtysa, niech tu przyjdzie, żeby nas uwolnił od tego hałaśnika.
Hanusia. Dobrze tatusiu (wychodzi).
Kandora (do siebie). Bóg widzi, że nie wiem co się stało boć już nie mówię nic o mojej kobiecie, ta mogłaby jeszcze udawać, ale co sołtys, to ani sposobu nie ma, żeby mię nie poznał (głośno). Dobrze niech przyjdzie sołtys, niech mię aresztuje, niech mię prowadzi, gdzie chce, bo ja wiem, żem ja Walenty Kandora i kwita.





SCENA IX.
DAWNI I SOŁTYS.

Sołtys. Niech będzie pochwalony.
Wszyscy. Na wieki wieków. Amen.
Sołtys (idzie do Stanisława i podaje mu rękę). Witajcie Walenty…