Strona:PL Władysław Ludwik Anczyc-Zbój galicyjski.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O nie mój Ojcze, ja tu umrzeć muszę,
Morderca bliźnich, nie ma już pociechy
Ja zatraciłem i ciało i duszę,
Ciężkie, ciężkie moje grzéchy.

Ja mordowałem i starców i matki,
Gruchotał czaszki, trzaskałem ramiona
Paliłem dwory, a niewinne dziatki,
Wypruwałem z matek łona

Za to téz ręka Boga w proch mię starła
Nikt mi nie poda ni ognia, ni wody.
Cała rodzina od głodu wymarła,
Nie znam spoczynku, swobody.

Z głodu umrę bo: wszystko krwią zbroczone,
Chléb krwią polany i woda krwią trąci,
Tu trupy nagie, tu dwory spalone,
Krew!..krew!!...ach!.. w głowie się mąci.

Wy to starosty! jegry, urzędniki,
Coście do mordów zagrzewali wściekle
Czekam was czekam potępieńcy w piekle,
Do mnie!.. do mnie!.. rozbójniki

— Synu mój synu! spamiętaj się proszę,
Bóg wielki święty, nie słuchaj rozpaczy
W Jego imieniu, pokój ci przynoszę
Żałuj a On ci przebaczy.

— O nie, nie dla mnie słowa przebaczenia,
O nie, nie dla mnie żal święty i skrucha,
Jam syn czarta, potępienia!!...
Krzyknął morderca i wyzionął ducha.