Strona:PL Władysław Bełza - Dla polskich dzieci.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bierze kryjomo kluczyk, otwiera i z biurka
Ojcowskiego, papieros wyjmuje z pudełka;
Zakłada na nos dwa szkiełka,
I już za progiem!
A za nim po ulicy, jakby za rarogiem,
Biegnie chmara dzieciaków, krzycząc z całej siły:
„Patrzcie! ta figa,
Ledwie że chodzi! Mój ty Boże miły!
Jak on ten wielki kapelusz udźwiga?“
To znowu nań wołają rówieśnicy mali:
„Zdejm pan lepiej te szkiełka, bo się pan obali!“
Jakoż olbrzym przypadkiem o kamień uderzył,
Kapelusz mu na oczy aż po brodę wpada,
A on jak długi bruk zmierzył!
Biada!
Oberwał guza! Niewiem co tam dalej było,
Lecz pono nie na jednym guzie się skończyło!

*

Jeśli kto z małości zacznie,
Starszych małpować niebacznie,
I wady tej oduczyć jeśli się nie stara:
Zawsze go zato przykra spotka kara!