Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Chmieleckim wojowali byli, a teraz do swoich siedzib za Dniepr wracać się gotowali, i napatrzyłem się dosyć mołojców, z których każdy tak przypominał Semena, że i on sam nieraz mi się przywidział, choć go między nimi nie było. W Kamieńcu mieliśmy kilka dni zabawić, a w drugim dniu naszego tam pobytu pan Zachnowicz wieczorem, zanim się spać położył, dał mi list i rzecze:
— Jutro rano, skoro się tylko dzień zrobi, masz pismo to zanieść do Kniaźpola, do dworu, i oddać go panu Janowi Awakowi, który, jak słyszę, z Bałty tam powrócił, a palną sprawę ze mną ma.
Ten pan Awak był tak samo Ormianin, jako pan Zachnowicz, ale już nie handlem, ale wojaczką się trudnił i królowi rycersko służył, a wieś Kniaź pol od Kamieńca o dwie mile leży. Wybrałem się tedy nazajutrz w drogę bardzo wcześnie, przed świtem jeszcze, bo dzień już był krótki, a szedłem pieszo. Pana Awaka nie było jednak w domu i wrócić miał dopiero nazajutrz, a że mi pan Zachnowicz odpowiedzi czekać nie kazał, oddałem list wyrostkowi, a nie bawiąc, puściłem się z powrotem do Kamieńca.
Droga prowadziła popod dużą gospodę i już z daleka widziałem, że w niej musi być pełno Kozaków i żołnierzy, bo kilkanaście koni stało na dziedzińcu, a z izby gospodniej zalatywały mnie wesołe krzyki, jak to zwykle bywa, kiedy sobie gdzie ochotę wyprawiają.
Prawdę mówiąc, i mnie tam trochę wabiło, aby przynajmniej przypatrzeć się wesołej kompanii; jakoż chwilę się zatrzymałem na drodze, wahając się,