Przejdź do zawartości

Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

skrzyni stać nie będzie? Oglądam się za czymś, z czego by można doklecić mu dwie nogi; nie ma nigdzie ani kawałka drewna ani patyka. Nie wiem już, jak uczynię, kiedy wpadają mi w oczy one stare, zakurzone księgi na podłodze. Układam je pod stół zamiast nóg brakujących i widzę z wielką radością, że teraz stół mocno stoi, a od niego do framugi okna już tylko mało nie dostaje.
Trzeba było teraz obaczyć, co jest za oknem. Wyłażę tedy na to moje rusztowanie, ostrożnie, aby się książki nie wysunęły i wszystko się nie obaliło pode mną. Widzę teraz, że okienko ma dwa skrzydła, a w nich same małe szybeczki, na ołów wpuszczane. Otwieram i obaczę, że jedno skrzydło jest na zawiaskach i da się łatwo wyjąć, ale drugie jest nieruchome, w samym murze umocowane. Trzeba je siłą wyłupać; próbuję rękami, nie pójdzie to. Złażę tedy na dół i omal co nie przewracam sobą wszystkiego, ale jakoś przecie się ostało. Biorę z ziemi ów sztylet po doktorze i wszedłszy znowu na górę, zacznę nim łupać ramy od okna. Szczęściem, że choć były dębowe, przecie od czasu i niepogody już były nieco nadpróchniałe, inaczej kto wie, czy byłbym w czas dokonał roboty, bo sztylet bardzo był do niej nieskładny, że tylko dziobać i dziobać, a skutku nie widać.
Nareścte wyjąłem całe okno i wsuwam się w otwór, a widzę z wielką uciechą, że dość jest duży, aby się przesunąć plecyma. Rozglądam się teraz, leżąc w oknie na murze, który był szeroki, i wychylając głowę, co tam na dole. Widzę ciasne bardzo po-