Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cyrografy i zapisy prawne z pieczęciami i podpisami, jako np. pana Stanisława Lubomirskiego, starosty sandeckiego, jakiegoś kupca Augustiańskiego Natana, kupca krakowskiego Waleriana Montelupi, który i z moim panem miewał handle, i innych, a wszystko to na same tysiące, że ani jednej liczby nie widziałem, co by nie miała czterech cyfer.
Zrobiło mi się zimno; struchlałem. Zdało mi się, że z tych papierów krew ciecze i że, jak dobrze zacznę zaglądać po kątach między one graty i rupiecie, znajdę tam trupa. Dzwoniło mi w uszach, co Woroba powtarzał w indermachu: Fok, Fok, Fok! i już z tych papierów ostatnią pewność miałem, że Fok zamordował doktora Kurcjusza i że mnie tak samo zamorduje. Teraz jasna rzecz była dla mnie, że mam tylko dwoje przed sobą: uciec albo umrzeć, a nic trzeciego nie masz. Byłem jako skazaniec, co jeno słucha, kiedy kat do drzwi zapuka. Poleciłem się Bogu i przygotowałem się na wszystko, takie robiąc postanowienie, że jeżeli mi się nie powiedzie uciec jakim sposobem, będę czekał z sztyletem w ręku na Foka i rzucę się na niego pierwszy i będę z nim walczył na śmierć i życie, a jak już przyjdzie ginąć, to i on ze mną zginie.
Zabrałem wszystkie papiery po doktorze Kurcjuszu, zrobiłem z nich jeden zwitek i schowałem dobrze w kieszeni. Wiedziałem teraz, że jeżeli żyw stąd ujdę, będzie to sroga broń na Foka, daleko straszniejsza aniżeli ów sztylet, który miałem pogotowiu, i że wtedy on lepiej jeszcze będzie w moich rękach, aniżeli ja dzisiaj w jego.