Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/099

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

uciekli przed zarazą, a z tych, co uciec gdzie nie mieli, mało kto żyw pozostał, a i z tych przy życiu pozostałych każdy nosił trwogę w oczach, że poznać po nim było, iż bezustawnie na śmierć patrzał i sam śmierci czekał przez ten cały czas boskiego pokarania. Tedy i mnie zrobiło się i smutno, i duszno i zdało mi się tak, jakżeby mnie żywcem chciano zamurować i jakżebym już teraz nie miał czym oddychać.
Stanęliśmy przed domem wysokim bardzo, a wąskim, bo tylko po trzy okna miał na każdym piętrze, z ciosanego kamienia zbudowanym, z bramą taką szeroką na dole, że już tylko na jedno okno z boku miejsca zostało. Brama była zamknięta, a dom cały wyglądał jakby pusty i cale wymarły, bo wszystkie okna miały zawarte okiennice, a na turkot wozu po bruku nikt nie wyszedł ani wyglądnął.
Wyskoczył pierwszy z wozu mendyczek i chwyciwszy za żelazną kołatkę, co była w bramę wpuszczona, począł mocno kołatać, a z sieni mu jeno głuchy huk odpowiadał jakoby z ogromnego bębna. Jam się tymczasem zapatrzył w dom, a osobliwie w bramę, bo nad nią były trzy głowy ludzkie rzezane z kamienia, a każda z nich zdała się patrzeć na mnie to śmiesznie, to groźnie, żem i we śnie takich maszkar nie widział nigdy, bo jedna z nich była z rogami i paszczę srogą na mnie rozwarła, jakżeby mnie pożreć chciała, druga, kudłata, wykrzywiła do mnie szeroką gębę, trzecia miała duże martwe oczyska, a spomiędzy okrutnych wąsów wisiał jej szpetny język. Strach by zbierał wejść do tej bramy, gdyby nad nią wyżej nie była Najświętsza Panna z Dzieciątkiem,