Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

obraca. On i dzwony lać umie, a jakie! Jak zadzwonią, to jakoby ze szczerego srebra były; jak się rozhuczą, to aż się serce raduje; głos po polach i stepach milami płynie, do nieba bije... bam! bam! całe powietrze gra i śpiewa? Może kiedyś usłyszysz taki dzwon, co go ojciec lał, albo zobaczysz taką puszkę jego roboty; czemu nie? U Nalewajki była jedna, wzięli ją wasi do Krakowa. A na każdej puszce i na każdym dzwonie napisano ładnymi bukwami: OPANAS — bo memu ojcu Opanas na imię. To jakże takiego majstra Turcy by zabijali? On żyje, ale gdzie? Bóg zna. Może w Chocimiu, może w Benderze, może w samym Stambule koło puszek robić musi, na pożytek pogan, a na zgubę i kozacką, i laszą. Ale ja go znajdę, koniecznie znajdę, jak Bóg na niebie! Teraz już wiem, jak, i mam, czego mi trzeba.
— A to obdarliście pewnie Żyda Mordacha; Semen — zawołałem — macie teraz dużo złota na wykup...
— Obdarł, nie obdarł — mówi Kozak — miał, psi syn, na sobie trzos pewnie pełny dukatów; nie wziąłem ani jednego. Ja szukał czego innego i tak Bóg dał, żem znalazł. I dlatego nie dbałem już o jego pieniądze.
— A co to było? — pytam.
— Patrzcie owo, skąd ty taki wziął się ciekawy! To było coś, co więcej warte złota, niżby go był mógł udźwignąć na sobie Kara—Mordach, choć widziałeś, jaki chłopi! To było to, co zgubiło mego ojca!
— A mówiliście, Semen, że ojca nie co innego zgubiło, tylko zdrada żydowska.