Strona:PL Wójcicki - Klechdy.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

im ciebie jeszcze przedstawić, bo takie przeznaczenie, że dla kogo ja długim przyjacielem, to w końcu i z tobą pobratać się musi.
I bieda nacisnęła podartą czapkę na bakier. Nędza zawinęła się w płachtę, ruszyły razem do wioski najbliższéj.

III.

Pan wojewoda miał syna jedynaka, syna, który imię świetne i sławę ojca, i pradziadów musi przechować w potomne wieki.
Wysłał go do Włoch, do Paryża po rozum, dawszy mu czwartą część skarbcu swego na drogę. Kiedy odjeżdżał, powtórzył mu wprawdzie stare przysłowie, że: „Kto głupi, w Paryżu sobie rozumu nie kupi“ — wierzył przecie inaczéj i był pewnym, że więcéj ukształconym wróci niżby siedział w kraju.
Bawił rok wojewodzic, zabrakło już mu złota, pan ojciec posłał starego dworzanina, z dwoma worami złota. Jedzie dworzanin, aż pod lipą spotyka bladego w dziurawym żupanie, z kawałkiem pasa bogatego niegdyś, w czapce podartėj, zdartemi buty, szlachcica. Chudzina skłonił nizko czapką, powitał go dworzanin.
— Pomaga Bóg, panie bracie rzekł do jadącego — a gdzieżto tak śpieszno?
— Ha, jadę z pieniędzmi, miły bracie, dla młodego panicza. Pojechałci po rozum do Paryża, ale kaci po tém, rozum jakoś trudno idzie, a dużo pieniędzy kosztuje.
— Oj! rzekł chudzina powoli, i rozum się znajdzie.
— Djabli po nim — odpowie dworzanin — przyjdzie wtedy jak pieniędzy zabraknie, a bieda zajrzy w oczy. I odjechał.
Bieda czapkę w górę z radości rzuciła, wołając: „Będę w zamku, będę, i moją swachę wprowadzę, wtedy choć raz pohulamy sobie!“

IV.

Był to dzień uroczysty w zamku, obchodzono powrót z Paryża rozumnego wojewodzica. Stary wojewoda sprosił liczne sąsiedztwo, panów i szlachtę z okolicy. Zamek był przepełniony od samego rana, grzmi kapela. Przy wieczornym zmroku, rozpalono kagańce, oświecono zamek rzęsisto: w zamku widno jakby słońce świeciło, za murami ciemno, choć oko wykol.
Nędza z biedą ujrzawszy łunę, rozumiejąc, że płonie zamek, wskoczyły na mur, i przytulone do obrosłéj mchem baszty, spoglądały na dziedziniec.
W komnatach pełno gości, drobna szlachta wieczerzała na podwórzu, stary wojewoda ucieszony po długim rozdziale widokiem jedynaka, kazał wcią-