Strona:PL Wójcicki - Klechdy.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
V.

Nadchodziła druga zima, a towarzystwo we dworze powiększyło się tylko jednę panią domu.
Liczna czeladź, którą przyjął, wkrótce pouciekała, usłyszawszy, że pan ich ma tak nieszczęśliwe oczy: kilku pozostałych doznawszy od nich ciężkiéj choroby, porzuciło dwór biały; a młoda i dorodna pani, w ciężkich przewracała się bólach, na bogatém łożu; tylko mąż przywiązany z odwróconą głową, ściskał jéj ręce zimne i skrzepłe.
Wiedziała, że mąż ma złe oczy; wiedziała, że niemi powiększał jéj cierpienia i bóle: a jednak szczerze przywiązana, błagała strapionego o jedno spojrzenie.
— Maryo! — zawołał z ciężkiém westchnieniem wiem, że nie będę z tobą szczęśliwy, dopóki mam te oczy: wyłup mi je! Oto nóż ostry, a z twéj ręki nie będzie mię boleć.
Wzdrygnęła się żona na tak okropne żądanie; a pan uroczny, widząc ją niezachwianą, upadł na krzesło, i rzewnie począł płakać.
— Na cóż mi ten dar boży, to szczęście, którego człowiek oczyma doznaje, kiedy wzrok mój klęskę niesie! Ty chorujesz ciężko, Maryo! wierzę: bo uschnie nawet drzewo piękne, gdy nań w złéj godzinie spojrzę. Ale bądź spokojną; nasze dziecię nie zobaczy już tych oczu, nie zaszkodzą mu téż w niczém, i nie będzie pamięci ojca przeklinać!
Jękiem tylko odpowiedziała chora małżonka.
Pan uroczny wyszedł, zostawiwszy starego sługę: wkrótce dwa przeciwne krzyki odezwały się z dwóch stron przeciwnych białego dworu.
Zakwiliło dziecię, narodzone w sypialni; rozległ się krzyk bolesny, donośny, męzki w komnacie, gdzie gorzał na kominie ogień. Płacz dziecięcy zwiastował jego przyjście na świat, że ujrzało promień słońca; a krzyk męzki, że ojciec tego niemowlęcia pożegnał się z tém słońcem na zawsze. Dwa oczy, jak dwa kryształy, z skrwawionym nożem upadły na ziemię.

VI.

W sześć lat, okna wybito, i z przeciwnéj strony, zkąd widok był na obszerną wieś i gumna, flisy pod samym białym dworem, mieli przystań wygodną. Pani domu zdrowa i wesoła, cieszyła się piękną jak anioł córeczką, która ślepego ojca oprowadzała.
Wieśniacy, co stronili od pana urocznego, teraz na widok ślepego pana i dziecięcia nie uciekali jak dawniéj. Zniknęła cichość pogrobowa, bo dworzanie i czeladź napełniali tak niegdyś dwór biały samotny.