Strona:PL Wójcicki - Klechdy.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Twardowski, co całe życie pracował nad tém, aby wynaleźć środek oparcia się śmierci, wynalazł wreszcie sposób pewny. Na kilka lat przed porwaniem swojem, zaufanemu uczniowi kazał się posiekać w kawałki i przepisał mu, jak daléj ma postępować. Uczeń rozgłosił śmierć Twardowskiego; jakoż znikł czarnoksiężnik, a tymczasem krajał ciało jego, siekał, gotował zioła i maście. Tak posiekawszy, maścią nasmarował, zlał sokami roślin, i złożył napowrót ciało jak należy. Nie pochował je na cmentarzu, ale pod murem otaczającym w koło. Twardowski polecił, aby przez trzy lata, siedm miesięcy, siedm dni i siedm godzin, leżało ciało nie odkrywane. Wierny uczeń, dotrzymał wiernie przepisu i czasu odkopania grobu.
O północy, w pełni księżyca, sam z rydlem zapaliwszy siedm świec z tłustości trupiéj, wziął się do roboty, zrzucił ziemię, oderwał nadgniłe wieko. Jakiż podziw! Zwłoki Twardowskiego znikły, w miejscu wiór, na których leżało, kwitły wonne fijołki i macierzanka; na téj to murawie spoczywało snem ujęte nadobne dzieciątko, zachowawszy w zdrobniałych rysach oblicze Twardowskiego. Wyjął to dziecię — zaniósł do domu; przez noc urosło by przez rok, za siedm dni już mówiło tak o wszystkiém jak Twardowski, w siedmiu miesiącach, urosło w młodzieńca. Wtedy zaczął znowu pracować odrodzony Twardowski w czarnoksięztwie; wynagrodził sowicie wiernego ucznia; wszakże zaraz, żeby tajemnica odrodzenia nie wyszła na jaw, zaklął go w pająka, trzymał w swojéj komnacie, mając o nim czułe staranie.
Kiedy potém djabli porwali Twardowskiego z karczmy — a on pająk, ile razy z domu wychodził, przyczepiał się doń nitką — i teraz zawieszony w powietrzu został, jako wierny towarzysz, przyczepiony do jego nogi. Spuszcza się on nieraz na swojej nici ku ziemi, przygląda co się dzieje, wraca napowrót, i usiadłszy na uchu, opowiada mu co widział i usłyszał, czém nędzarza pociesza.

Boruta. O tym sławnym złym duchu jeszcze następną opowiadają powiastkę:
„Ksiądz z Łęczycy, zaproszony jadąc na obiad, przy pacierzach porannych, prze widując, że nie będzie miał czasu, odmawiał i modlitwy nieszporne. Właśnie przebywał groble wśród błota, gdy napotyka wieśniaka, który o z rubaszną pozdrawia miną i temi słowy: — Dobry wieczór księże. — Zdziwiony pleban odpowiada: — A wszakże to nie wieczór, ale rano. — Ale wieśniak rzecze z szyderstwem: — Musi być wieczór kiedy już po nieszporach. — Przelękniony pleban poznał z kim rozmawia i prędzéj pojeżdżać kazał. Był to Boruta, co przybrał na się postać rubasznego wieśniaka.
Równą sławę z Borutą dzieli djabeł Rokita, około Wielunia na bagnach od wieków zamieszkały. Lubo’m zwiedzał tam strony, nie zasłyszałem o nim nic szczególnego, jak tylko proste gawędki; kogo wciągnął w błoto albo obłąkał, albo wzrok tak zatumanił, że nie mógł stojąc przed drzwiami chaty zobaczyć, ani własnego domostwa ani wioski. Tak zatumaniony od Rokity biedak i tydzień chodził w koło chałupy swojéj a trafić nie mógł.
Zastanowić muszę uwagę nad wyrazem powyższym tuman, podług wyobrażenia ludu. Wyraz tumanić, oznacza zawsze, lub niewidomym się uczynić, lub wzrok otaczających podług woli usposabiać i urządzać. Tak gdy raz kuglarz zabawiał patrzących wieśniaków, jak małym otworem, przez środek kłody przeciskał się, a w rzeczy saméj przez wierzch jeno przełaził, puścił tuman, i wszystkim zdawało się, że rzeczywiście przez środek kłody przechodzi.
Nadjechał właśnie garncarz, wioząc na targ nowe garnki, a spostrzegłszy oszukaństwo kuglarza, zawołał do przytomnych: — Przypatrzta się no dobrze! bo to cały djabeł, on nie przez środek kłody, ale przez wierzch tylko skacze.