Strona:PL Wójcicki - Klechdy.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W tych miejscach gdzie takie góry a skały, były dawniéj żyzne łany, i lasy i łąki. Na saméj od Polski granicy, mieszkał pan polski możny, a zwał się Morski. A tuż od Węgierskich kopców, panował młody i urodny książę, i byli z sobą sąsiedzi o miedzę tylko. Pan Morski miał cudnéj urody córkę, książę ją ujrzał, i zaraz się w niéj srodze rozmiłował. Prosił ojca o jéj rękę, ale ten poprzysiągł, że wyda ją ale tylko za swojaka, nie cudzego rodu.
Stary Morski był to wojak, poszedł z królem na wyprawę daleko, a córkę zamknął w klasztorze, i powiedział, że ją przeklnie jeśli pójdzie za Węgrzyna, bo ją woli oddać djabłu, jak do obcego rodu.
Za długo bawił na wyprawie; młoda dziewka nudziła się srodze, a tymczasem urodny książę daléj do niéj w zalecanki. Posyłał jéj to cudne korale, to wstążki, to klejnoty. Nasyłał stare wróżki, co jéj z węgierska wróżyły, że będzie wielką panią, że będzie miała srebrne pałace i złociste komnaty. Oczarowały roztęsknioną dziewczynę, i ta przyrzekła uciec z klasztoru. Wieczorem młody książę podszedł pod mury przebrany za mnicha, żegnał się, i o jałmużnę prosił. Zakonnice wpuściły go za kratę. Czarownice rzuciły zioła, i zamówiły, a wszystkie psy posnęły. Książę uciekł z dziewczyną; kazał jéj wystawić pałac cały koralowy — od złota i kamieni drogich lśniący.
Teraz księżna rada, cały dzień po łąkach kwiecistych tańcowała, albo dzieci swe pieściła, a wieczorem wróżki ją kołysały i śpiewały, żeby miłe a piękne sny miewała. Wszystko tam szło jak wianki wił, ani gradu, ani powodzi, ani zarazy na bydło. Siedmioro dziatek mieli, wszystkie ślicznie się chowały. Stary Morski jak nie wracał, tak nie wracał ludzie gadali, że od katarów zabity, już nie żyje. Córka wdziała czarną żałobę, zabrała dobytek po ojcu, i śmiała się z przekleństwa. Aż tu powraca nie długo potem pan Morski, pyta o córkę — pokazują mu koralowy pałac. Córka dowiedziawszy się o ojcu, przybrana w klejnoty poszła go pozdrowić. Stary przeżegnał się, plunął, tupnął nogą, aż się pałac koralowy w proch rozsypał, i tak zawołał: