— To ty, Halmalo?
— Ja, panie margrabio. Wasza Jasność widzi, że kamienie obracają się, że takie rzeczy istnieją, i że ztąd można wyjść. Przychodzę w samą porę. Ale trzeba śpieszyć. Za dziesięć minut można być w lesie.
— Wielki jest Bóg — rzekł ksiądz.
— Niech Wasza Jasność ucieka! — krzyknęły wszystkie glosy.
— Najprzód wy wszyscy.
— Ty pierwszy, panie margrabio — rzekł proboszcz Turmeau.
— Ja ostatni.
I margrabia mówił dalej głosem surowym:
— Dość tej walki na szlachetność. Nie mamy czasu być wspaniałomyślnymi. Jesteście ranieni. Rozkazuję wam żyć i uciekać. Prędko! Korzystajcie z tego wyjścia. Dziękuję ci, Halmalo.
— Panie margrabio — rzekł proboszcz Turmeau — czy się rozłączymy?
— Bezwątpienia, na dole. Uciekać można tylko po jednemu.
— Czy Wasza Jasność naznacza nam jaką schadzkę?
— Tak, na łączce w lesie, zwanej Kamień Gauvain’a. Czy znacie to miejsce?
— Znamy je wszyscy.
— Będę tam jutro w południe. Niech każdy, kto będzie mógł chodzić, tam się stawi.
— Będziemy wszyscy.
— I rozpoczniemy wojnę nanowo — rzekł margrabia.
Tymczasem Halmalo, starając się popchnąć ka-
Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/408
Wygląd
Ta strona została przepisana.
XII.
Wybawiciel.