tylko podłożyć ogień. Ci, co mieli strzelby, uszykowali się po obu stronach drogi w postawie wyczekującej. Ktoby mógł przejrzeć przez gęste liście, zobaczyłby wszędy palce przyłożone do kurków, a lufy zatknięte w przedziałach, jakie tworzą gałęzie poplątane jedne z drugiemi. Ci ludzie stali na czatach. Wszystkie strzelby zwrócone były na drogę którą rozwidniały brzaski dzienne.
W mroku krzaków rozmawiały ciche głosy.
— Czy jesteś tego pewnym?
— Przynajmniej tak mówią.
— Więc ma tędy przechodzić?
— Mówią, że jest w tych stronach.
— Nie trzeba jej przepuścić.
— Trzeba ją spalić.
— Potośmy tu przyszli z trzech wiosek.
— Tak, ale eskorta?
— Zabijemy eskortę.
— Czy tylko pewno przechodzić ma tą drogą?
— Tak powiadają.
—Więc w takim razie idzie z Vitré?
— Czemużby nie?
— Bo mówiono, że idzie z Fougères.
— Mniejsza o to zkąd idzie, czy z Fougères czy z Vitré, zawsze idzie od dyabła.
— Prawda.
— I trzeba, żeby do niego wróciła.
— Naturalnie.
— Więc do Parigné idzie?
— Zdaje się.
— Nie pójdzie tam.
— Nie.
— Nie, nie, nie pójdzie!
— Baczność!
Wistocie roztropność nakazywała przerwać rozmowę, bo już trochę dniało.
Nagle ludzie ukryci w zasadzce wstrzymali oddech; usłyszano turkot kół i stąpania koni. Wieśnią-
Strona:PL V Hugo Rok dziewięćdziesiąty trzeci.djvu/376
Wygląd
Ta strona została przepisana.