zydował w sekcyi Pik, na placu Vendôme. „Dragoni wolności“ z 92 roku odrodzili się pod nazwą „Kawalerów sztyletowych.“ Jednoczeście na deskach scenicznych zjawił się typ „Jocrisse.“ Były kobiety „cudowne,“ a nad cudownemi „niepojęte.“ Cofnięto się od Mirabeau[1] do Bobeche’a. Tak to Paryż puszcza! się w tę i ową stronę, niby olbrzymie wahadło cywilizacyi; dotyka z kolei bieguna jednego i drugiego: Termopylów i Gomorry[2]. Po 93-im roku Rewolucya przebyła szczególne zaćmienie; stulecie zdawało się zapominać o skończeniu tego, co rozpoczęło; wystąpiło jakieś rozpasanie i pierwszy plan zajęło; odsunęło na drugi straszną apokalypsę, zasłoniło olbrzymie widziadło i wybuchnęło śmiechem po grozie; tragedya znikła w parodyi, a w głębi widnokręgu wyziewy karnawałowe zamgliły twarz Meduzy.
Jedna między wszystkiemi uczciwa była i fatalna, zwano ją Cimourdain.
Cimourdain było to wcielenie sumienia czystego, lecz posępnego. Nosił w sobie absolut. Był księdzem, a to wiele znaczy. Człowiek, równie jak niebo, mieć może ciemność pogody; dość, żeby coś w nim noc sprawiło. Kto był księdzem, jest nim zawsze.
To, co w nas noc sprawia, może też pozosta-