dni jesteśmy dopiero w tych stronach, takie to duże, jak kułak i już ci ma sobie kochankę.
Głosy oddaliły się. Wróciła cisza.
Starzec pozostał nieruchomy. Nie myślał; dumał zaledwie. Dokoła niego wszystko było pogodą, uśpieniem, ufnością, samotnością. Było jeszcze widno na wzgórzu, lecz na równinie była już prawie noc a noc zupełna w lasach. Nikt nie znał jego nazwiska, był sam, stracony dla nieprzyjaciela, bez śladu za sobą, bo powierzchnia morza nic nie przechowuje, ukryty, nieznany, niepodejrzewany nawet. Poczuł jakiś rodzaj najwyższego uspokojenia. Jeszcze trochę, a byłby usnął.
Nagle powstał i wyprostował się.
Zbudziła się naraz jego uwaga; spojrzał na widnokrąg. Jakiś przedmiot przykuł wyłącznie do siebie jego wejrzenie.
To, czemu się przypatrywał, była to dzwonnica w Cormeray, którą miał przed sobą w głębi równiny. W dzwonnicy tej działo się w rzeczy samej coś nadzwyczajnego.
Kontur dzwonnicy wyraźnie się zarysowywał; widać było wieżę z kopułą ostrosłupową, a pomiędzy wieżą i kopułą klatkę dzwonu, kwadratową, bez ścian, bez daszków, otwartą ze wszystkich czterech stron dla oka, jak zwykle bywają dzwonnice bretońskie.
Owoż klatka ta ukazywała się naprzemian to otwarta, to zamknięta, a w równych przerwach; wy-
- ↑ Ma uszy a nie słyszy.