zmniejszać się dzień po dniu, topnieć, że tak powiemy. Co począć, ażeby ten ciężki mechanizm z wałów i kół zazębionych złożony, zarazem potężny i delikatny, ciężarem swym skazany na nieruchomość, oddany w tej pustyni na pastwę burzącym siłom, osadzony na skale, na łasce fal i wichrów — mógł z takiego nieubłaganego osaczenia uratowanym być od powolnej zagłady? Nawet myśl o tem zdawało się szaleństwem.
Duranda była więźniem skał.
Jak ją wydobyć stamtąd? jak wyswobodzić?
Trudno zbiedz człowiekowi z więzienia; ale zęby maszyna zbiegła — to dopiero zadanie!
Wszystko do czegoby się chciał wziąść Gilliatt nie cierpiało zwłoki. Najpilniejszem jednak było wynalezienie dogodnej przystani dla krypy, a potem schronienia dla siebie samego.
Duranda była pochylona nieco lewym swym bokiem, więc bęben kołowy prawy wyżej niż lewy był wzniesiony.
Gilliatt wszedł na ten bok wzniesiony; mógł stąd widzieć pewną część skalistego podwodnego archipelagu. I chociaż łańcuchy raf przełamywały się ponad obu skałami Douvres w liczne kąty, Gilliatt mógł zbadać miejscowość geometrycznie.
Od tego też zaczął.
Skały Douvres, jak już powiedzieliśmy, podobne były do dwóch słupów, wskazujących wejście do wą-