Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ny, z żalem do wszystkich i do wszystkiego na świecie. Nie obchodził go jednak własny ból. Bolało go o wiele bardziej to, że ta szlachetna kobieta cierpieć będzie przez niego. Uczynił kilka kroków w jej kierunku i powiedział wzruszony:
— Niech pani wybaczy!... Proszę nie myśleć źle o mnie. Ja chciałem doprawdy pracować. Uczciwi ludzie jednak nie chcą tego. Cóż... Nie potrafię walczyć z całym światem...
— Proszę nie mądrzyć się i jazda!... — powtórzył niecierpliwie przodownik.
Gospodyni wystąpiła naprzód, nie oglądając się zupełnie na męża, starającego się ją zmitygować rozpaczliwymi gestami.
— Proszę pana! Ten człowiek nie jest już teraz złodziejem i niema go pan prawa aresztować. Prowadził się przez cały czas nienagannie, nie mam mu nic do zarzucenia. Ja za tego człowieka mogę zaręczyć.
— Ależ, proszę pani, — zawołał przodownik — dla mnie istnieją wystarczające powody, by go zabrać ze sobą. Zataił swoje właściwe nazwisko, by was okraść. Dzięki tylko przypadkowi, pokrzyżowałem jego niecne plany...
— Myli się pan... — zawołała wzruszona gospodyni. — On przede mną niczego nie zataił. Wiedziałam o wszystkiem. Postanowiłam nikomu o niczym nie mówić. Nawet mężowi. Chciałam się przekonać, czy tacy ludzie mogą się poprawić. Przekonana teraz jestem, że zrobiłabym z niego wartościowego czło-