Przejdź do zawartości

Strona:PL Urke-Nachalnik - Wykolejeniec.pdf/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przeżyć, zanim coś ukradnie. Defraudantowi ludzie sami kładzą pieniądze do kieszeni.
Kobieta w żałobie zsiniała ze złości. Po krótkim zastanowieniu, wyrzuciła dumnie:
— Nie życzę sobie mieć przyjemności dalszego dyskutowania z wami. Tfu... tfu... — wypluła przed siebie. — To dopiero mi wyborowe towarzystwo.
— Masz tobie. Nasze towarzystwo jej się nie podoba. Ale mąż pani czy też kochanek, musi za kratą tam być w naszym towarzystwie, co?... Ja powiem mojemu Stasiowi, aby dał znać do tej celi, gdzie siedzi ukochany pani, żeby mu tam spuścili „manto“. Niech wie, co złodziej znaczy!...
Kobieta opuściła kolejkę, odchodząc na stronę, gdzie poczęła ocierać chusteczką załzawione oczy. Romanowi się żal zrobiło tej kobiety. Przybliżył się do niej, mówiąc jej uspakajająco, by nie przejmowała się pogróżkami szopenfeldziarki. — Ona tylko straszy, — mówił, — ale tam nic nie może uczynić.
Kobieta uśmiechnęła się doń wdzięcznie przez łzy i najwidoczniej chciała wszcząć z nim rozmowę, lecz Roman musiał właśnie wejść do gmachu więziennego.
Uradowany, że przykre czekanie już się skończyło, podał dozorcy nazwisko Lipka, przystępując do wyładowania z walizki swych zapasów. Dozorca wysłuchał wszystkiego, co mu Roman mówił. Mechanicznie załatwiał swoje czynności, nie wzruszając się ani na trochę żałosnymi prośbami, którymi go zarzucano wprost... Roman podał całą zawartość walizki