W Auguście zamarły wszystkie władze umysłowe. Kiedy z myśli odwiała się mroczna mgła, wziął kapelusz i laskę i wyszedł, by się błąkać bez celu.
Przechodząc obok kościoła św. Marcina, wstąpił machinalnie do środka. Przed głównym ołtarzem płonęło nikłe światełko lampki oliwnej. Wydawało mu się, że wraz z mrokiem wdycha tradycję, zabalsamowaną w kadzidłach dymu. Prawie poomacku doszedł do ławki.
Raczej upadł na nią, niż usiadł. Czuł się zmęczony, ogromnie zmęczony, tak, jakby ten cały ciężar mroku i tradvcji legł mu na piersiach. W głębi kościoła ktoś kasłał. Suchy, urywany kaszel przypomniał Augustowi matkę.
Zamknął oczy i zaczął śnić o tym cichym, rodzinnym domu, gdzie słońce złociło kwiaty, wyhaftowane na firankach. Matka, ubrana w czarną suknię, zbliżyła się do niego cicho i uśmiechnęła się przez łzy. Przeżywał odnowa całe swoje życie: życie synowskie, złączone nierozerwalnie z życiem matki, beztroskie lata, pod skrzydłami jej uczucia i w końcu jej śmierć, śmierć cichą i słodką, gdy zerwała się do lotu, jak ptak, który odlata. Później, przypomniawszy sobie spotkanie z Orfeuszem, zapadł w jakiś dziwny stan. Przed jego duchem, jak na płótnie kinematografu, jęły przechodzić najdziwaczniejsze obrazy. Obok niego ktoś szeptał pacierze. Gdy nieznajomy podniósł się z klęczek, zmierzając ku wyjściu, August poszedł za nim. Przy drzwiach nieznajomy zanurzył palce w kropielnicy, przeżegnał się i wyciągnął do Augusta rękę.
— Don Avito! — zawołał ździwiony August.
— Tak, to ja, mój drogi!
— Ty tutaj?
Strona:PL Unamuno - Mgła.djvu/92
Wygląd
Ta strona została przepisana.