Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

brata po ramieniu, zmusił go do zajęcia poprzedniego miejsca.
— Nie obawiaj się, — rzekł. — Ja się nie zapomnę, przez wzgląd właśnie na to poczucie godności, z którego się tak naśmiewa pan... pan doktór. Ale, — mówił dalej, zwracając się do Bazarowa — pan myślisz zapewne, iż wasze poglądy są nowością? Nie łudźcie się. Materjalizm, który głosicie, nieraz już był modą, a zawsze okazał się wkońcu niewystarczającym...
— Znowu wyraz cudzoziemski! — przerwał Bazarow. Zaczynał już gniewać się, a twarz jego przybrała jakąś niemiłą barwę miedzi. — Najprzód muszę zauważyć, że my nic nie głosimy; nie mamy tego w zwyczaju...
— Cóż więc panowie robicie?
— Co robimy? Przedewszystkiem, zaczęliśmy wskazywać na to, że nasi urzędnicy biorą łapówki, że nie mamy ani dróg, ani handlu i przemysłu, ani porządnego sądownictwa...
— No, tak, tak, jesteście oskarzycielami, to jest przecież nazwa, jaką wam dają, odkrywacie panowie to, co jest złem. Na niejedno z waszych oskarzeń i ja się zgodzę, ale...
— A potem przekonaliśmy się, że ciągle tylko gadać i gadać o naszych niedostatkach, rzecz próżna, że to prowadzi jedynie do komunałów i doktrynerstwa; spostrzegaliśmy, że i nasi mędrcy, tak zwani postępowcy i oskarzyciele, nie są absolutnie nic warci, że zajmujemy się tylko głupstwami, gadamy o jakiejś tam sztuce, o bezwiednej sile twórczej, o parlamentaryźmie, wolnej adwokaturze i djabeł wie o czem, kiedy tu chodzi o chleb powszedni, kiedy