Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cichuteńko, skromnie, — i tylko w niedzielę Mikołaj Piotrowicz spostrzegał w parafialnej cerkwi, gdzieś w kąciku, delikatny profil jej bialutkiej twarzy. Przeszło rok upłynął w ten sposób.
Jednego poranku Aryna przyszła do gabinetu pańskiego i złożywszy, jak zwykle, nizki ukłon panu, zapytała go, czy nie mógłby co pomóc córce, której iskra z pieca wpadła w oko. Mikołaj Piotrowicz, jak wszyscy ziemianie na wsi mieszkający, bawił się nieco w lekarza, a nawet sprowadził sobie z miasta homeopatyczną apteczkę. Kazał też natychmiast Arynie przyprowadzić chorą. Dowiedziawszy się, że pan ją woła, Teniczka bardzo się przeraziła, poszła jednak za matką. Mikołaj przyprowadził ją do okna i wziął obiema rękami za głowę; przyjrzawszy się dobrze jej zaczerwienionemu i rozpalonemu oku, kazał jej robić okłady, a nawet podarł jedną chustkę od nosa i pokazał, jak należy maczać szmateczki. Teniczka wysłuchała tego wszystkiego i chciała wyjść. „Pocałujże pana w rękę głuptasie“ rzekła do niej Aryna. Mikołaj Piotrowicz nie dał jej jednak ręki, lecz sam zawstydzony, pocałował ją w schyloną głowę, w przedział włosów. Oko Teniczki wkrótce wyzdrowiało, ale wrażenie, jakie wywarła na Mikołaju Piotrowiczu, nierychło się zatarło. Ciągle miał na oczach tę twarz czystą, świeżą i bojaźliwie podniesioną; czuł na dłoniach swoich rąk te miękkie włosy, widział te niewinne, wpółotwarte usta, z poza których wilgotnie błyszczały na słońcu perłowe ząbki. Zaczął z większą uwagą przypatrywać się jej w cerkwi, usiłował zawiązywać z nią rozmowę. Z początku pierzchała przed nim spłoszona, a jednego razu, pod wieczór, spotkawszy go na wąskiej ścieżce śród żyta, skryła się