Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tylko oczy miała ładne, a raczej i nie oczy same, małe były i szare, — lecz ich spojrzenie, bystre i głębokie, śmiałe do junactwa i smętne do beznadziejności, słowem: spojrzenie zagadkowe. Coś niezwykłego w niem błyszczało, nawet wtedy, gdy język prawił najbardziej puste frazesy. Ubierała się zawsze z rażącą przesadą.
Paweł Piotrowicz spotkał ją na jednym balu, przetańczył z nią jedną mazurkę, nie mówiąc do niej ani słowa, i zakochał się w niej na zabój. Przywykły do łatwych zwycięstw, prędko i tutaj stanął u celu, ale łatwość triumfu wcale go nie ochłodziła. Przeciwnie: jeszcze z większą udręką, jeszcze silniej przywiązał się do tej kobiety, w której sercu nawet wtedy, kiedy się oddawała całkiem, znajdowało się zawsze jakby coś jeszcze osobistego, coś niedostępnego, czego nikt nie mógł odgadnąć. Co tkwiło na dnie tej duszy — Bóg tylko wie! Zdawało się, że była pod władzą jakichś sił tajemnych, których sama nie znała i które igrały nią dowolnie, a niewielki jej rozumek nie umiał sobie dać rady z ich samowolą. Całe postępowanie tej kobiety było szeregiem niekonsekwencyj; jedyne listy, które mogły były wzbudzić słuszne podejrzenia męża, napisała do człowieka prawie obcego sobie. Jej miłość miała zawsze odblask bolesny: nie śmiała się już i nie stroiła żartów z tym, kogo wybrała, lecz słuchała go i patrzyła nań jakby ze zdumieniem. Niekiedy, zazwyczaj niespodzianie, zdumienie to przeobrażało się w niemy przestrach; jej twarz przybierała wtedy dziki i martwy wyraz. Zamykała się w swojej sypialni, a jej pokojówka mogła stamtąd słyszeć, przyłożywszy do drzwi ucho, jak pani głucho łkała. Niejednokrotnie, wracając do domu