Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

domość, że prawdopodobnie byłby Arkadjusz zachował się względem niego z większym szacunkiem, gdyby był on wogóle unikał wszelkich aluzyj? Czy też robił sam sobie wyrzuty z powodu swej słabości? — trudno rozstrzygnąć: wszystkie te uczucia słabiej lub silniej się uwydatniając, zmieszane razem falowały mu w piersi; ale rumieniec nie zszedł jeszcze z jego twarzy, a serce mu bić jeszcze gwałtownie nie przestawało, gdy dały się słyszeć śpieszne kroki i Arkadjusz pojawił się znów na terasie.
— Zawarliśmy ze sobą znajomość, ojcze! — zawołał z pewnym wyrazem uprzejmego i dobrotliwego uniesienia. — Teodozja Mikołajewna czuje się dziś istotnie niecałkiem dysponowaną i przyjdzie dopiero później. Dlaczego mi jednak nie powiedziałeś, że mam małego braciszka? Byłbym go już wczoraj wieczór tak ucałował, jakto właśnie przed chwilą uczyniłem.
Mikołaj Piotrowicz chciał coś na to odpowiedzieć, chciał powstać i ramiona rozpostrzeć: Arkadjusz rzucił mu się na szyję.
— Cóż to takiego? Ściskacie się już znów ze sobą? — rozległ się poza nimi głos Pawła.
Zarówno syn, jak i ojciec byli nader radzi z jego zjawienia się: najtkliwszym właśnie sytuacjom pragnie się często możliwie rychło zrobić koniec.
— Dziwi cię to? — odparł radośnie Mikołaj Piotrowicz. — Arkasza był tak długo nieobecny... Od wczoraj nie miałem jeszcze wcale czasu porządnie mu się przypatrzeć.
— Nie dziwię się temu wcale — rzekł Paweł Piotrowicz — i ja nawet byłbym skłonny to samo uczynić.
Arkadjusz zbliżył się do stryja i uczuł znów mu-