Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzo długo, z goryczą zaciskając usta; aż potem nagle przytomnieje i zaczyna się żegnać...
I Kukszyna dostała się zagranicę. Bawi teraz w Heidelbergu, ale nie poświęca się już naukom przyrodniczym, tylko architekturze, w której, jak mówi, odkryła nowe prawa. Ma pełno znajomości między studentami, mianowicie młodymi fizykami i chemikami rosyjskimi, od których w Heidelbergu roi się, a którzy w pierwszych chwilach wzbudzają podziw w naiwnych profesorach niemieckich swoim bystrym na rzeczy poglądem, a wkońcu przyprawiają tychże samych profesorów o rozpacz swoją najzupełniejszą bezczynnością i absolutnem lenistwem.
Z takimi to dwoma lub trzema chemikami, którzy nie umieją odróżnić tlenu od azotu, ale zato przepojeni są negacją i w sobie samych rozkochani, z takim np. wielkim Elisiejewiczem, Sitnikow, sposobiący się także na „wielkiego“, wałęsa się po Petersburgu, i, jak powiada, ciągnie dalej „dzieło“ Bazarowa. Mówią, że niedawno ktoś go obił, ale i on też nie został mu dłużny: w jakimś mizernym artykuliku jakiegoś mizernego dzienniczka, dał do poznania, że ten, co go obił jest... tchórzem. On to nazywa ironją. Ojciec poniewiera nim, jak przedtem, a żona uważa go za głupca i... literata.
W jednym z odległych zakątków Rosji jest mały cmentarzyk wiejski. Jak prawie wszystkie nasze cmentarze, smutny przedstawia widok; rów, co go otaczał, zarósł oddawna; szare krzyże drewniane pochyliły się i gniją pod swojemi daszkami, niegdyś malowanemi; kamienne płyty poprzekręcały się na bok, jak gdyby je kto umyślnie z grobu odwalił; kilka drzew ogołoconych z gałęzi zaledwie jakitaki