Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ręki, a pokłoniwszy się gościowi, cofnął się nazad ku drzwiom i założył ręce na grzbiecie.
— Przyjechał panicz nakoniec, — odezwał się Mikołaj Kirsanow do starego sługi. — I cóż, jakże wygląda?
— Jak najlepiej, przemówił staruszek i znowu się uśmiechnął, ale prawie natychmiast zachmurzył swoje krzaczyste brwi. — Czy pan każe nakryć do stołu? dorzucił, poddając myśl.
— Tak, tak, naturalnie. Ale nie raczycie przypadkiem, panie Eugeniuszu Wasyliczu, pójść naprzód do swego pokoju na chwilę?
— Dobrze. Weź ten płaszcz, Prokoficz. — (Służący jakby ze zdumieniem wziął w obie ręce „ubranie“ Bazarowa i podniósłszy je wysoko nad głowę, wyszedł z pokoju na palcach). — A ty, Arkadjuszu, nie pójdziesz do siebie na chwilę?
— Pójdę, — muszę się nieco oczyścić, odpowiedział Arkadjusz i już skierował się był ku drzwiom, ale w tej samej chwili wszedł do izby gościnnej człowiek średniego wzrostu, w ciemnym surducie angielskim, w lakierowanych kamaszach i nizkim modnym halsztuku, Paweł Piotrowicz Kirsanow.
Wyglądał on na czterdzieści pięć lat. Krótko ostrzyżone siwe włosy odbijały ciemnym blaskiem nowego srebra; żółciowa ale bez zmarszczek twarz, niezwykle regularna i czysta, zupełnie jakby wyrzeźbiona delikatnym i lekkim rylcem, okazywała ślady piękności godnej uwagi. Najładniejsze były oczy, błyszczące, czarne i podługowate. Cała wytworna powierzchowność stryja Arkadjusza, piękna i urodziwa, zachowała pozór młodzieńczy i ten polot, sprężysty pęd wzwyż, który najczęściej znika po trzydziestym roku życia.
Paweł Piotrowicz wyjął z kieszeni od spodni swą