Przejdź do zawartości

Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— On z Katją zupełnie, jak brat, — rzekła Odincowa, — i to się mnie w nim podoba, chociaż nie powinnabym może pozwalać na takie między nimi zbliżenie.
— Czy to... siostra przez was mówi? — przeciągle zapytał Bazarow.
— Naturalnie!... Ale dlaczegóż stoimy w miejscu? Chodźmy. Co za dziwną prowadzimy rozmowę, nieprawdaż? Czy mogłam się spodziewać kiedy, że będę z wami rozmawiała w ten sposób? Wy wiecie o tem, że się was boję... a jednocześnie wam ufam, w istocie swej bowiem jesteście bardzo dobrym.
— Najprzód nie jestem wcale dobry, a powtóre straciłem dla was wszelkie znaczenie. Nie mówcie mi, że jestem dobry... Jest to to samo, co kłaść wianek z kwiatów na głowę nieboszczyka.
— Eugenjuszu Wasiljiczu, nie jesteśmy panami swojej woli... — zaczęła Anna Siergiejewna, ale tu wiatr nagle przywiał, zaszumiał liśćmi i uniósł jej słowa.
— Jesteście przecież wolni, — odezwał się po chwili Bazarow.
Więcej nic już nie było można dosłyszeć; kroki oddaliły się... wszystko ucichło.
Arkadjusz zwrócił się znów w stronę Katji. Siedziała w tej samej pozycji, tylko jeszcze niżej opuściła głowę.
— Katarzyno Siergiejewno, — rzekł drżącym głosem i zacisnąwszy dłonie, — kocham was na zawsze i nieodwołalnie, nikogo prócz was nie kocham. Chciałem wam to powiedzieć, poznać zdanie wasze i poprosić o waszą rękę. Nie jestem bogaty, ale czuję gotowość do wszelkich ofiar... Nie odpowiadacie? Nie