Przejdź do zawartości

Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyższym stopniu niegrzecznie względem Anny Siergiejewny, która z pewnością zechce cię zobaczyć.
— No, co do tego, to się mylisz.
— Przeciwnie, jestem pewny swego, — odparł Arkadjusz. — Na co to zresztą udawać? Kiedy już do tego przyszło, to przyznaj sam, że i ty nie dla kogo innego, tylko dla niej przyjechałeś tutaj.
— Może być, że i tak jest, ale w każdym razie jesteś w błędzie.
Lecz Arkadjusz miał słuszność. Anna Siergiejewna zapragnęła zobaczyć znów Bazarowa i przyzwała go do siebie przez marszałka. Bazarow przebrał się, zanim do niej poszedł: pokazało się, że miał nowe ubranie ułożone na samym wierzchu, tuż pod ręką.
Odincowa przyjęła go nie w tym pokoju, gdzie tak niespodziewanie wyjawił jej swoją miłość, lecz w salonie gościnnym. Uprzejmie podała mu końce palców, ale jej twarz wyrażała mimowolnie, że zadaje sobie przymus.
— Anno Siergiejewno! — pośpieszył rzec Bazarow, — winienem przedewszystkiem uspokoić was. Macie przed sobą śmiertelnika, który i sam dawno już zapomniał i spodziewa się, że drudzy zapomnieli jego niedorzeczności. Wyjeżdżam na długo, a zgodzicie się, że chociaż nie jestem miękkiego serca, niemiłoby mi było unosić z sobą myśl, że wspominacie o mnie z odrazą.
Anna Siergiejewna odetchnęła głęboko, jak człowiek, który tylko co wydrapał się na wysoką górę i na jej twarzy ukazał się uśmiech. Powtórnie wyciągnęła rękę do Bazarowa i za uścisk odpowiedziała mu uściskiem.