Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I nie zamienilibyście go na nikogo?
— Na kogóż miałabym go zamienić?
— Alboż niema na kogo? Ot chociażby na tego pana, który stąd wyjechał.
Teniczka wstała.
— Ach, Boże mój! za co wy mnie tak męczycie? co ja wam zrobiłam? jak to można mówić coś podobnego?...
— Teniczka, — odezwał się smutnym głosem Paweł Piotrowicz, — przecież ja widziałem...
— Coście widzieli?
— A tam... w altance.
Teniczka pokraśniała, jak wiśnia.
— A jakaż moja w tem wina? wymówiła z trudnością.
Paweł Piotrowicz podniósł się.
— Nie jesteście winni? nie? ani trochę?
— Ja kocham tylko jednego Mikołaja Piotrowicza na świecie i kochać będę na wieki! — odezwała się z niezwykłą siłą Teniczka, tłumiąc gwałtem, dławiące ją łkanie, — a to, coście wy widzieli, mogę wyznać na strasznym sądzie, że się nie stało z mojej winy i wolę skonać w tej chwili, niż żeby ktokolwiek miał mnie podejrzywać, że ja mojego dobroczyńcę Mikołaja Piotrowicza... Ale tu zabrakło jej głosu i równocześnie poczuła, że Paweł Piotrowicz schwycił ją za rękę i mocno uścisnął... Spojrzała na niego i skamieniała. Był jeszcze bledszy niż przedtem, wzrok mu się iskrzył i co dziwniejsza, ciężka łza spłynęła po jego licu.
— Teniczka! — wyrzekł jakimś dziwnym szeptem, — kochaj ty, kochaj mego brata! on taki dobry, poczciwy człowiek! Nie zdradzaj go dla nikogo na