Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Strzeż się tylko, żebyś brata nie przestraszył, rzekł do niego Paweł Piotrowicz, zakazuję ci mówić mu choćby jedno słówko.
Piotr poszedł, a raczej pobiegł po konie; obaj przeciwnicy siedzieli tymczasem na ziemi i milczeli. Paweł Piotrowicz usiłował nie patrzeć na Bazarowa. Nie chciał, bądź co bądź, pogodzić się z nim; wstydził się swojej zapalczywości, swojego niepowodzenia, wstydził się całej tej sprawy, chociaż czuł, że nie mogła się skończyć szczęśliwiej. „Nie będzie przynajmniej kręcił się tutaj, — uspokajał sam siebie — i za to Bogu dzięki“. Milczenie przeciągało się ciężkie i nieznośne. Obydwaj byli z niego niekontenci. Każdy czuł, że go drugi doskonale rozumie. Przyjaciele bywają zadowoleni z tej świadomości, ale bardzo niezadowoleni bywają z niej wrogowie, zwłaszcza wtedy, kiedy nie mogą ani dojść do pozumienia, ani rozejść się na dobre.
— Czy nie zbyt silnie przewiązałem wam nogę? — zapytał nakoniec Bazarow.
— Nie, owszem, bardzo dobrze, wszystko w porządku, — odrzekł Paweł Piotrowicz i po chwili dodał: — brata nie oszukamy, trzeba mu będzie powiedzieć, żeśmy się pokłócili o politykę.
— Dobrze, — rzekł Bazarow, — możecie powiedzieć, żem urągał na wszystkich anglomanów.
— Wyśmienicie. Jak wam się zdaje, co też myśli o nas ten człowiek? — ciągnął dalej Paweł Piotrowicz, ukazując tego samego chłopka, który na kilka minut przed pojedynkiem przepędził koło Bazarowa spętane konie, a wracając nazad drogą, zatrzymał się i zdjął czapkę na widok panów.
— Kto go tam wie! — odrzekł Bazarow — naj-