Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trzech się nas nie zmieści i nie wiem jak twój przyjaciel...
— On pojedzie w tarantasie, — przerwał półgłosem Arkadjusz. — Nie rób sobie z nim żadnej ceremonji. To dzielny chłopiec, taki naturalny... zobaczysz.
Woźnica Kirsanowa wyprowadził konie ze stajni.
— No, śpiesz się, brodaczu! — rzekł Bazarow do pocztyljona.
— Słyszałeś Mitiucha, — podjął drugi pocztyljon, stojący obok z rękami założonemi w tylne rozporki tołuba, — jak cię to pan przezwał? Brodacz, co?
Mitiucha potrząsnął tylko głową i ściągnął lejce ze spoconego konia środkowego.
— Raźniej, dzieci, raźniej, pomóżcie! — zawołał Mikołaj Piotrowicz, — dostaniecie na wódkę.
W kilka minut później konie założono; ojciec i syn wsiedli do kolaski; Piotr wgramolił się na kozieł; Bazarow wskoczył do tarantasa, głowę ukrył w safianowej poduszce, i oba pojazdy ruszyły szparko w drogę jednocześnie.

III.

— A więc, otóż jesteś nakoniec kandydatem i powróciłeś do domu, — mówił Mikołaj Piotrowicz, uderzając ręką syna to po ramieniu, to po kolanie. — Nakoniec!...
— Jakże się miewa stryj? zdrów? — zapytał Arkadjusz, który, pomimo szczerej prawdziwie dziecięcej radości, jakiej doznawał, chciał, aby jak najprędzej rozmowa stała się z gorączkowej powszednią.
— Zdrów! Chciał razem ze mną wyjechać na twoje spotkanie, ale potem, nie wiem czemu rozmyślił się inaczej.