Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wybornie! — odrzekł Arkadjusz.
— A ja tutaj, jak widzicie, naśladuję Cincynata, uprawiam grządki pod późne jarzyny. Teraz nastały takie czasy, Bogu niech będą dzięki, że każdy musi własnemi rękami zarabiać na swój chleb. Niema co rachować na drugich, trzeba samemu pracować. Niech mówią, co chcą, Jean Jacques Rousseau miał rację. Przed pół godziną, mój drogi panie, byłbyś mnie widział przy zupełnie innem zajęciu. Jednej babie, co przyszła z czerwonką po poradę, zaaplikowałem, aby się tak wyrazić, dawkę opium; drugiej wyrwałem ząb. Proponowałem jej wprawdzie eteryzację, ale się nie zgodziła. Robię to wszystko gratis, jako amator. Zresztą nic dziwnego, jestem przecie plebejusz, homo novus, nie należę do uherbowanych, tak jak moja dobrodziejka. A może pan wyjdziesz tutaj w cień, odetchnąć przed herbatą porannem powietrzem?
Arkadjusz wyszedł ku niemu.
— Jeszcze raz powitać! — zawołał Wasil Iwanowicz, podnosząc po żołniersku rękę do wytartej czapeczki, którą miał na głowie. — Wiem o tem, że pan przywykłeś do wygody, do przyjemności życia; ależ przecie i wielcy tego świata nie wzbraniają się przepędzić jakiś czas pod wiejską strzechą.
— Zlituj się pan, — odrzekł Arkadjusz — skądże ja mam być wielkim tego świata? do zbytków wcale nie przywykłem.
— No, no, — odparł Wasil Iwanowicz z uprzejmym uśmiechem, — chociaż teraz jestem już odstawiony do archiwum, to jednakże znam świat i umiem poznać ptaka po locie. Jestem nawet po swojemu psychologiem i fizjognomistą. Gdybym nie miał tego, że tak powiem daru, dawnobym już przepadł; zgnie-