Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

samowar; wszystko będzie, wszystko. Toćże już trzy lata nie widziałam go, nie karmiłam, nie poiłam.
— No, postarajże się, gosposiu, nie zrób sobie wstydu; was, panowie, proszę za sobą. Oto i Tymoteicz przyszedł cię powitać, Eugenjuszu. I on się pewnie uradował, stary brodacz. Prawda? No, za mną.
I Wasil Iwanowicz pośpieszył naprzód, suwając po podłodze wydeptanemi pantoflami.
Jego cały domek składał się z sześciu maleńkich pokojów. Jeden z nich, ten, do którego wprowadził swoich przyjaciół, nazywał się gabinetem. Stół o grubych nogach, założony zczerniałemi od pyłu papierami, zajmował całą przestrzeń między dwoma oknami; na ścianach wisiała turecka broń, nahajki, szabla, dwie mapy, jakieś rysunki anatomiczne, portret Hufelanda, zwój włosów w czarnej ramce i dyplom za szkłem; sofa pokryta skórą wytartą tu i ówdzie poprzedzieraną, stała między dwiema brzozowemi szafami; na półkach leżały w nieporządku książki, koszyczki, sidła na ptaki, bańki, retorty, pęcherze; w jednym kącie stała zepsuta maszynka elektryczna.
— Uprzedziłem was, mój kochany gościu — zaczął Wasil Iwanowicz — że my tu żyjemy, można powiedzieć, jakby na biwaku...
— Daj pokój, ojcze, na co się usprawiedliwiasz? wtrącił się Bazarow — Kirsanow dobrze wie o tem, że my nie Krezusy, i że nie masz pałacu. Gdzie go pomieścimy? oto pytanie.
— Zlituj się, Eugenjuszu; w oficynie jest wyborny pokoik, będzie im tam bardzo dobrze.
— Więc już masz i oficynkę?