Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bazarow wstał i pchnął okno ręką. Otworzyło się naraz ze stukiem... Nie sądził, że się otwiera tak łatwo; przytem ręce mu drżały. Noc ciemna i spokojna zajrzała do pokoju ze swojem niebem prawie czarnem, ze swemi szeleszczącemi drzewami i świeżą wonią czystego powietrza.
— Zapuśćcie roletę i usiądźcie, — odezwała się Odincowa. Mam ochotę pogawędzić z wami przed wyjazdem. Opowiedzcie mi cokolwiek o sobie samym; nigdy nie mówicie nic o tym temacie.
— Usiłuję rozmawiać z wami o rzeczach pożytecznych, Anno Siergiejewno.
— Jesteście bardzo skromni... Chciałabym jednak dowiedzieć się czego o was, o waszej rodzinie, o waszym ojcu, dla którego macie mię opuścić.
„Dlaczego ona to mówi?“ — pomyślał Bazarow.
— Wszystko to nieciekawe dla was rzeczy, — przemówił głośno, zwłaszcza też dla was; my ludzie prości...
— A ja, podług was, — jestem arystokratką?
Bazarow spojrzał na nią.
— Tak jest, — rzekł dobitnie.
Uśmiechnęła się.
— Widzę, — że mało mię znacie, chociaż twierdzicie, jakoby wszyscy ludzie byli do siebie podobni i jakoby nie było warto zastanawiać się nad nimi. Opowiem wam kiedyś swoje życie... ale wy opowiedzcie mi najprzód swoje.
— Mało was znam? — powtórzył Bazarow. Być może, — iż macie słuszność; i to może być prawda, iż każdy człowiek to zagadka. Ot, chociażby np. i wy; nie lubicie towarzystwa, ono wam ciąży, — a zaprosiliście sobie dwóch studentów. Czemu zresztą pani, ze