Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc zabieracie się do odjazdu, — rzekła, — a wasza obietnica?
Bazarow się poruszył.
— Jaka obietnica?
— Zapomnieliście? miałam wziąć od was kilka lekcyj chemji.
— Cóż robić? Ojciec czeka na mnie; nie mogę zwlekać dłużej. Możesz pani zresztą przeczytać „Notions génerales de chimie“ przez Pelouse’a i Fremy’ego; dobra książka, przystępna. Znajdziecie w niej to, czego szukacie.
— A zapewnialiście mnie niedawno, że książka nie może zastąpić... zapomniałam, jakeście to powiedzieli... prawda?
— Cóż robić? — powtórzył Bazarow.
— Poco jechać? — odezwała się Odincowa zniżonym głosem.
On spojrzał na nią. Zarzuciła głowę w tył i złożyła na piersiach ręce obnażone aż do łokci. Wydawała się bledszą przy świetle jedynej lampki, pokrytej wyciętą z papieru siatką. Szeroka suknia biała, miękko sfałdowana, układała się w części na podłodze, widać jednak było końce nóg, także założonych jedna na drugą.
— A poco zostać? — odparł Bazarow.
Odincowa zlekka poruszyła głową.
— Jakto poco? Czyż wam tu nie wesoło u mnie? A może myślicie, że nie będą za wami tutaj żałowali?
— Jestem przekonany, że nie.
Nic nie odpowiedziała przez chwilkę.
— Na co się zdało mówić w ten sposób? — rzekła po pauzie. — Ja wam nie wierzę zresztą. Nie mogliście powiedzieć tego na serjo.