Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeżeli się panowie nie boicie nudów, przyjeżdżajcie do mnie, do Nikolskoje.
— Ah! Anno Siergiejewno, — zawołał Arkadjusz — będę sobie to miał za osobliwe szczęście.
— A wy, msieu Bazarow?
Ten ostatni ukłonił się tylko — i Arkadjusz miał po raz ostatni znów sposobność do zdziwienia: spostrzegł, że jego przyjaciel zarumienił się.
— I cóż, — mówił doń na ulicy — czy jeszcze teraz masz takie wyobrażenie o Odincowej, że jest to kobieta: o, ho, ho!?
— A kto ją tam wie! Tak się też to na wszystkie guziki szczelnie zapięło! — odparł Bazarow i zamilkszy na chwilkę, dodał: — to jest księżna, urodzona władczyni. Powinnaby koniecznie nosić suknię z trenem i koronę na głowie.
— Nasze księżne nie mówią tak dobrze po rosyjsku, — zauważył Arkadjusz.
— Ma za sobą niejedno doświadczenie mój drogi; jadła z tego pieca, z którego my jadamy.
— A przytem, co za rozkoszne z niej cacko.
— A jakie przepyszne ciało! — mówił dalej Bazarow; — wspaniały okaz do prosektorjum.
— Przestań, na Boga przestań, Eugenjuszu! to niepodobne do niczego.
— No, nie gniewaj się, serdeńku. Wszak wiesz — pierwsze koty... Trzeba będzie pojechać do niej.
— Kiedy?
— A chociażby i pojutrze. Cóż tu mamy robić! Pić szampana z Kukszyną? Słuchać twojego stryja liberała, dygnitarza?... Pojutrze się puścimy. Ale, ale, niedaleko stąd i do osady mojego ojca. Wszakże to Nikolskoje leży na drodze do N**.