Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stefan obojętnie słuchał piérwszéj części mowy doktora; a na groźbę zawartą w ostatnich jego słowach odpowiedział cichym i milczącym ukłonem.
Jakób wcale nie uważał na to co zaszło. Ukląkł przy łożu swego pana i płacząc całował zimne jego ręce.
Stefan także wrócił do łóżka Franka Percewal.
— Cóż mam myślić? szepnął. — Możnaż w sposób rozsądny przypuszczać zabójstwo?... W jakim celu?... A mianowicie, kiedy zabójcą jest doktor Moore... Jakóbie, czy ty z pewnością widziałeś?...
— Tak jest, jak teraz widzę Waszą Wielmożność, odpowiedział Jakób wstając; zbój trzymał w jedném ręku flaszeczkę, w drugiem szarpię... Na znak doktora, który może zresztą jest uczciwym człowiekiem, szelma aptekarz umaczał szarpię. Wówczas pan poruszyłeś się; a aptekarz ukrył flaszeczkę... djabli wiedzą gdzie... rzucił na ziemię szarpię i przydeptał ją nogą... Czekaj pan! ona jeszcze tam być musi.
Jakób obszedł łóżko. Stefan to samo uczynił.
— Nie, zaczął stary sługa, szarpia gdzieś przepadła, ale jeszcze jest znak...