Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Szarpie! pomyślał biédny Jakób, oni więc mają nadzieję, że go uratują!
Nie rozumiał on ani słowa z technicznéj rozmowy obu lekarzy, ale prawe i zdrowe zmysły jego mówiły mu, że użycie lekarstwa jest już rękojmią nadziei: niesiemy ratunek tylko żyjącym.
Patrzył ciągle.
Pomocnik, nim wyjął rękę ukrytą pod szeroką połą fraka, rzucił przezorne spojrzenie na Stefana Mac-Nab, który ciągle siedział nieruchomy i nieczuły. Kiwnieniem głowy wskazał go doktorowi. Ten podniósł rękę do czoła i jakby z pod zasłony bacznie przypatrywał się Stefanowi.
Takie poruszenie obu lekarzy mocno zdziwiło starego Jakóba. — Dla czego to niedowierzanie? dla czego ta przezorność?...
Doktor spuścił rękę, otworzył usta aby mówić. Jakób znowu przytknął ucho do otworu w drzwiach.
— Ten młodzik nic nie widzi, rzekł doktor po-cichu; rób com ci kazał.
Nowe milczenie.
Gdy Jakób, coraz bardziéj intrygowany, spróbował spojrzeć jeszcze przez dziurkę, dostrzegł,