Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Podsądna milczała.
— Pytam oskarżoną, jakie jej imię rzeczywiste?
— Jakie imię dano na chrzcie św.? — zapytał gniewny sędzia.
— Przedtem wołano na mnie Katarzyna.
— To niepodobna — mówił dalej do siebie Niechludow. I wiedział już teraz niewątpliwie1 że to była taż sama dziewczyna, wychowanka pokojowa, ta, którą niegdyś miłował, rzeczywiście miłował, którą potem w jakimś obłędzie bezrozumnym uwiódł porzucił i której nigdy później nie wspominał. A nie wspominał dlatego, że to wspomnienie było dlań przykrem i męczącem, bo czyniło go winnym, bo wykazywało jawnie, że on, szczycący się uczciwością, nietylko nieuczciwie, ale nawet podle z tą kobietą postąpił.
Tak — to była ona. — I on widział obecnie tę jasną, wyjątkową tajemną odrębność, co wyróżnia każdego człowieka śród innych, co daje mu ów typ właściwy jeden jedyny, w wszechświecie nie znajdujący sobowtóru.
Nie mówiąc już o niezwykłej białości i krągłości twarzy, ta oryginalność, miła, wyjątkowa, przyrosła do tej twarzy — do tych policzków i ust, a osobliwie do tych nieco skośnych oczu — do tego naiwnego wejrzenia, w przychylnym wyrazie nietylko w twarzy, ale i całej osobie.
— Trzeba było tak powiedzieć — znów szczególnie miękko rzekł przewodniczący. Nazwisko jak?
— Nie miałam ojca... rzekła Masłowa.
— Jak było chrzestnemu ojcu?
— Michał.
— Co ona mogła takiego zrobić? — myślał Niechludow, oddychając ciężko.....