Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/550

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a stopy sterczały każda w inną stronę. Obok niego leżała, w białej spódnicy i kaftanie, bosa, gładko przyczesana, z cienkim, krótkim warkoczykiem, stara kobieta, z twarzą pomarszczoną i żółtą, jak szafran. Tuż przy kobiecie leżał jeszcze trup mężczyzny w czemś liliowego koloru. Kolor ten coś niejasno przypomniał Niechludowowi.
— A to kto, ten trzeci? — zapytał, własnym nie dowierzając oczom.
— To z panów, podczas obiadu ze szpitala przynieśli — odpowiedział dozorca.
Bosy, z wyciągniętemi wzdłuż bioder, wyschniętemi rękoma, na deskach nar, między dwoma trupami leżał Krylcew w swej liliowej, bawełnianej koszuli. Twarz jego, wczoraj jeszcze rozpalona gorączką, nieszczęśliwa, rozżalona, dziś była żółto-blada, chłodna, trupia, zastygła, a mimo to piękna i budząca grozę tą właśnie pięknością i spokojem. Niechludow zbliżył się do trupa i ciepłą dłonią dotknął jego zimnych, jak lód bosych stóp w górę sterczących. Nie, to nie był sen!
To, co widział w domu generała, to życie wygodne, ten dobrobyt, muzyka, towarzystwo, szczęście rodzinne, to tylko senne widzenie.
Ale to, co widział i widzi obecnie, to życie prawdziwe. To życie i prawda, co wołają wielkim głosem do czynu — czynu żądają — działać każą. Więc pożegnawszy Anglika, oraz komendanta, Niechludow poprosił dozorcę, aby go przeprowadził do drzwi — i odjechał do hotelu.