Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/512

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A zatem, nie mam nic do powiedzenia — rzekł Niechludow.
— Katarzyna pragnie, abyś i pan to sam zrozumiał i zgodził się na to.
— Czyż mogę zgodzić się na co innego? Powinienem postąpić tak, jak mi nakazuje obowiązek. Jedno, co mogę powiedzieć, to to, że ja nie rozporządzam sobą, lecz ona może uczynić, co zechce.
Simonson milczał i namyślił się.
— Dobrze, ja jej to powiem. Nie myśl pan, żem zakochany, kocham ją, jak się kocha człowieka dobrego, niezwykłego, człowieka, który wiele przecierpiał. Ja od niej nie żądam niczego, ale serdecznie chcę jej dopomódz w niedoli...
Niechludowa zdziwiło, że głos Simonsona drżał.
— Ulżyć jej położeniu — mówił Simonson. — Jeżeli ona nie chciała przyjąć pańskiej pomocy, może przyjmie moją. Gdyby się zgodziła, poprosiłbym, aby mnie posłano tam, gdzie ona będzie.
Cztery lata — nie wieczność. Jabym mieszkał przy niej i mógłbym może być jej pomocnym.
I znów się zatrzymał mocno wzruszony.
— Cóż ja mogę powiedzieć — odparł Niechludow. — Cieszę się, że Kasia znalazła takiego, jak pan, człowieka, co pragnie jej losy dzielić.
— Tego właśnie potrzebowałem — zawołał Simonson. — Chciałem się dowiedzieć, czy kochając ją, pragnąc jej dobra, uważasz pan, że małżeństwo ze mną będzie dla niej rzeczą dobrą.
— Nie wątpię o tem — rzekł Niechludow z głębokiem przekonaniem.
— O nią jedną tylko chodzi. Ja pragnę, aby ta pokrzywdzona dusza odpoczęła — mówił