Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/504

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Sentymentalizm — ironicznie odezwał się Nowodworow. — My uczuć tych ludzi, pobudek ich czynów zrozumieć nie możemy. Ty w danym wypadku widzisz wspaniałomyślność, a może to tylko zawiść względem owego katorżnika.
— Że ty też nigdy nie chcesz widzieć nic dobrego w drugich — zawołała, nagle ożywiając się, Marya Pawłówna. — Mówiąc nawiasem, miała zwyczaj wszystkich przez „ty” traktować.
— Niepodobna widzieć tego, czego niema.
— Niema? Jak to? Jeżeli człowiek naraża się na straszną śmierć.
— Uważam — mówił Nowodworow — że dla przeprowadzenia naszej sprawy, pierwszym powinno być warunkiem (Kondratiew, który czytał przy lampie, położył książkę i uważnie słuchał słów mistrza) nie bujać po obłokach, lecz patrzeć na rzeczy przez pryzmat rzeczywistości. Robić wszystko dla mas ludu, a od nich, nie spodziewać się niczego. Tłum jest przedmiotem naszej działalności, lecz nie może zostać naszym współpracownikiem, dopóki jest inercyjnym, jak obecnie — mówił Nowodworow tonem profesorskim. — I dlatego też złudzeniem jest spodziewać się pomocy tłumu, zanim nie będzie faktem dokonanym proces rozwoju, tego rozwoju, do którego my go przysposabiamy.
— Jaki proces rozwoju? — zaczął Krylcew z gorączkowym rumieńcem na twarzy. — Głosimy, żeśmy wrogami samowoli, a czyż to nie najstraszniejsza samowola?
— Gwałtu tu nie ma najmniejszego — spokojnie odpowiedział Nowodworow. — Ja mówię tylko, że znam drogę, po której stąpać powinien lud, i mogę mu wskazać tę drogę.
— ha jakiejże to zasadzie opierasz przekonanie, że droga, przez ciebie wskazana, jest prawdziwą? Czyż to nie ten sam despotyzm, który