Nazajutrz, obudziwszy się, uczuł, jakby coś złego uczynił wczoraj.
Zaczął sobie przypominać, ale nie uczynił nic złego. Były tylko złe myśli, że postanowienie ożenienia się z Kasią, oddania ziemi chłopom, to wszystko nieziszczalne marzenia, że to wszystko sztuczne, że tego nie zniesie i należy tak żyć, jak żył dotąd. A złe myśli są nieraz gorsze, niż złe postępki. Zły postępek naprowadza na złą drogę, a złe myśli ciągną i ciągle utrzymują na tej złej drodze.
I zadziwił się Niechludow myślami własnemi. Wydało mu się, że jest, jak człowiek rozespany, który, rozbudzony, pragnie jeśli nie spać, to jeszcze poleżeć, jeszcze pozostać w pościeli, choć wie, że wstać trzeba, że czekają ważne i przyjemne sprawy.
Tego dnia przyjechał na wyspę Wasilewską, aby się zobaczyć z Szustową. Mieszkanie było na drugiem piętrze. Niechludow, idąc za wskazówką stróża, poszedł przez schody gospodarcze i wszedł do kuchni gorącej i pełnej woni gotujących się potraw.
Kobieta już niemłoda stała przy blasze, w fartuchu, okularach i zawinąwszy rękawy, mieszała coś w dymiącym się rondlu.
— Co pan ma za interes? — spytała ostro, patrząc ponad okularami na wchodzącego.
Jeszcze Niechludow nie zdążył wymienić nazwiska, gdy twarz kobiety przybrała wyraz przestraszony nieco i radosny.
— Ach, książę! — zawołała, obcierając ręce o fartuch. — Czemuż pan poszedł przez kuchenne schody? Dobroczyńczo nasz! Ja jestem jej matka. Wybawicielu nasz — mówiła, chwytając Niechludowa za rękę, pragnąc ją pocałować. —
Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/378
Ta strona została przepisana.
XXV.