Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/378

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XXV.

Nazajutrz, obudziwszy się, uczuł, jakby coś złego uczynił wczoraj.
Zaczął sobie przypominać, ale nie uczynił nic złego. Były tylko złe myśli, że postanowienie ożenienia się z Kasią, oddania ziemi chłopom, to wszystko nieziszczalne marzenia, że to wszystko sztuczne, że tego nie zniesie i należy tak żyć, jak żył dotąd. A złe myśli są nieraz gorsze, niż złe postępki. Zły postępek naprowadza na złą drogę, a złe myśli ciągną i ciągle utrzymują na tej złej drodze.
I zadziwił się Niechludow myślami własnemi. Wydało mu się, że jest, jak człowiek rozespany, który, rozbudzony, pragnie jeśli nie spać, to jeszcze poleżeć, jeszcze pozostać w pościeli, choć wie, że wstać trzeba, że czekają ważne i przyjemne sprawy.
Tego dnia przyjechał na wyspę Wasilewską, aby się zobaczyć z Szustową. Mieszkanie było na drugiem piętrze. Niechludow, idąc za wskazówką stróża, poszedł przez schody gospodarcze i wszedł do kuchni gorącej i pełnej woni gotujących się potraw.
Kobieta już niemłoda stała przy blasze, w fartuchu, okularach i zawinąwszy rękawy, mieszała coś w dymiącym się rondlu.
— Co pan ma za interes? — spytała ostro, patrząc ponad okularami na wchodzącego.
Jeszcze Niechludow nie zdążył wymienić nazwiska, gdy twarz kobiety przybrała wyraz przestraszony nieco i radosny.
— Ach, książę! — zawołała, obcierając ręce o fartuch. — Czemuż pan poszedł przez kuchenne schody? Dobroczyńczo nasz! Ja jestem jej matka. Wybawicielu nasz — mówiła, chwytając Niechludowa za rękę, pragnąc ją pocałować. —