Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/354

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dawał bilet Niechludowa, przez spodeczek przemawiała dusza Joanny d’Arc.
Joanna d’Arc już wypowiedziała słowa: — „będę poznawać się” — i to było zapisane.
Kiedy przyszedł deńszczyk, spodek zatrzymał się na literze p, później na literze o, następnie na s... i dalej nie chciał się poruszyć.
Generał, sądząc, że dalszy wyraz winien być po śmierci, ciągnął do litery m, artysta zaś wyobrażał sobie, że powinno być po świetle eterycznem, z duchów wychodzącem i ciągnął na w.
Generał zmarszczył się iż przerywają mu tak ważne zajęcie, i po minucie milczenia wziął bilet, nałożył pince-nez i syknąwszy z bólu, jaki go chwycił w krzyżu, wstał, pocierając ścierpnięte palce.
— Poproś do gabinetu.
— Generał pozwoli, że sam dokończę? Czuję natchnienie — rzekł artysta.
— Dobrze, kończ pan — odrzekł poważnie generał i miarowym, wolnym krokiem skierował się do gabinetu.
— Miło mi ujrzeć pana, — przemówił grubym głosem, wskazując uprzejmie krzesło Niechludowowi. — Dawno książę przyjechałeś do Petersburga?
— Niedawno.
— Księżna, matka pańska, jak się miewa?
— Matka moja umarła.
— Proszę darować, bardzo żałowałem. Syn mówił mi, że spotkał księcia.
Syn generała szedł tą samą drogą, co ojciec i szczycił się obowiązkami, jakie mu polecono.
— Służyłem z pańskim ojcem. Byliśmy sobie przyjaciółmi i kolegami. A pan w służbie?
— Nie służę.
Generał pochylił głowę.