Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mylnie tłomacząc sobie zachowanie się Niechludowa, patrzącego na nią seryo i uważnie.
— Przeciwnie, bardzo wdzięczny jestem pani, że mi dajesz sposobność...
Skoro zrozumiała, że Niechludow zgadza się, zarumieniła się i zamilkła.
— Zaraz przyniosę — rzekł Niechludow.
Wyszedł do sieni, gdzie spotkał pod drzwiami kolegę, który go podsłuchiwał. Nie odpowiadając na żarty, wyjął z worka podróżnego pieniądze i zaniósł.
— Przepraszam, niech pani nie dziękuje. Ja powinienem podziękować pani.
Przyjemne to były wspomnienia! O mało nie pokłócił się z oficerem, który chciał z tego zrobić lichy żart.
Przypomniał sobie, jak drugi oficer ujął się za nim, co było przyczyną zawiązania serdeczniejszych stosunków na przyszłość. Polowanie było pomyślne i wesołe. Powracali nocą do stacyi kolejowej. Sanie sunęły cicho drogą leśną, wśród wysokich borów i nizkich gęstych zarośli. Nad drogą zwieszały się gałęzie jodeł, okryte okiścią śnieżną. W ciemności błyskał od czasu do czasu czerwony ogień, gdy zapalano papierosy.
Pobereżnik, Ostep, przebiega od jednych sanek do drugich, brnąc po kolana w śniegu, przysiada się i gawędzi o łosiach, co teraz chodzą po głębokich śniegach i ogryzają korę osiczyny, albo o niedźwiedziach, co śpią w barłogach zimowych i w odtajałe lufty dyszą ciepłym oddechem.
Niechludow wspomniał to wszystko, wspomniał ówczesne siły młode, zdrowie, głowę wolną od troski.
Piersi poruszając myśliwski krótki kożuszek, wciągają w płuca świeże, mroźne powietrze,