Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tak jej się chciało palić, że chciwie wdychała powietrze, w którem się dym unosił.
Ale musiała czekać długo jeszcze, bo sekretarz, zagadawszy się z adwokatem o jakimś paragrafie prawnym — zupełnie o podsądnych zapomniał.
Nareszcie o godzinie 5-ej zwolniono ją — i żołnierze konwojowi, tenże sam czuwasza i nowogrodziec — powiedli ją do więzienia z powrotem. Jeszcze w przedsionku sądowym dała im czterdzieści groszy, prosząc o kupienie dwóch bułek i papierosów.
Czuwasz uśmiechnął się, biorąc pieniądze — i rzekł.
— Dobrze, kupimy!
I rzeczywiście, kupił bułek i papierosów, a resztę zwrócił.
W drodze nie wolno było palić, więc Masłowa z owem pragnieniem niezaspokojonem doszła do więzienia.
W tej chwili właśnie przyprowadzono nowy transport więźniów z dworca kolejowego. Spotkała się z nimi przy wejściu.
Aresztanci brodaci, wygoleni, starzy — młodzi, ruscy i obcoplemieńcy — niektórzy z pół-ogoloną głową, brzęcząc kajdanami, napełniali poczekalnię miejscową odgłosem kroków, kurzem, gwarem i ostrą wonią potu. Przechodząc koło Masłowej, wszyscy przypatrywali się jej, niektórzy podchodzili i zaczepiali.
— A, ładna dziewka — rzekł jeden z nich.
— Moje uszanowanie ciotuchnie — powiedział drugi, mrużąc oko.
Jakiś czarny, z wygolonym tyłem głowy i dużemi wąsami, plącząc się w kajdanach, podskoczył i objął ją.
— Patrzcie ją, babka. Jeszcze fochy stroi —